sobota, 18 lipca 2015

Wyspy Cooka na włóczykija

W Nowej Zelandii zima na maxa, śnieg prószy a Justyna na nartach/desce szaleje. Niestety, mnie nie odpowiada zimowy nastrój, ciepłe ubrania i zmarznięty nos. Po tym jak pożegnałam się z krajem owiec i Hobittów, wyskoczyłam na chwilę na Cook Islands, a mianowicie na Raratongę. Kosteczki wygrzałam, plecy spaliłam a zachodu słońca nad taflą przejrzystej wody nie miałam dość. Jednak jak to mówią co dobre szybko się kończy, musiałam spakować ponownie walizkę (sic!), założyć na siebie 7 kg ciuchów bo podręczny przekraczał zalecany limit kilogramów i wraz z biletem w dłoni ruszyć przed siebie za ocean, do USA. W Maine teraz ciepło, tyłki przygrzewa a przecież o to w życiu chodzi by dużo nie marznąć :D. 

Rarotonga jest mała i przepiękna. 30 km wzdłuż wybrzeża można przejechać rowerem. Gdzie nie pójdziesz, plaża, samotnia i krystaliczna woda. Gdy zanurkujesz, prześwietna rafa koralowa. Raj by ponurkować. Hostele w granicy 17-20 NZD za noc, nie jest źle. Tylko jedzenie i internety drogie. Choć objeżdżając wyspę dookoła, można trafić na małe sklepiki z dala od turystów, dość tam tanio. Tylko trzeba dobrze poszukać :).


















2 komentarze:

  1. O tak, zdecydowanie - znacznie lepiej jest się wygrzewać niż marznąć. A widoki na zdjęciach piękne! Pozazdrościć ;). Chociaż teraz w Polsce pogoda nawet podobna! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie, nos przynajmniej nie marznie :)

    OdpowiedzUsuń