wtorek, 6 października 2015

Praca w Nowej Zelandii

Co roku przyznawanych jest 100 wiz working holiday do Nowej Zelandii dla obywateli Polski. Jest to stosunkowo mało porównując do ilości ludzi, którzy zamieszkują nasz piękny kraj. Ale jest ta setka, której się udało. I co teraz??

Jestem w stanie sobie wyobrazić Waszą radość i entuzjazm po otrzymaniu upragnionej wizy. Teraz tylko znaleźć robotę i patrzeć jak puste konto bankowe zapełnia się nowozelandzkim pieniądzem :).

Ale jak to zrobić? Gdzie znaleźć pracę? Pamiętaj, że na wizie working holiday dla Polaków, można pracować 3 miesiące w jednym miejscu. Po zakończeniu pracy należy przemieścić się do innego pracodawcy. Z pewnością myślisz, ale klops, że tylko trzy miechy w jednym miejscu. A tu Cię zaskoczę! Po kilkunastu tygodniach pracy fizycznej,  człowiek czasami chce uciec w inne miejsce. Byle jak najszybciej i najdalej! (Bo ile można ścielić te łóżka i polerować szklanki, taka przygoda czeka, tyle do  odkrycia, a ja muszę w jakimś barze siedzieć).
Więc to ograniczenie czasowe wcale nie jest takie złe. (Oczywiście każdy ma inaczej- to akurat z własnego doświadczenia :))

My szukanie pracy zaczęłyśmy od portalu dla plecakowiczów: 
Jest to kopalnia ogłoszeń o pracę, podany jest tam zazwyczaj czas trwania pracy i stawka  za godzinę. 

W Nowej Zelandii bardzo popularny jest woofing, czyli praca np. 3 godziny dziennie, za zakwaterowanie a czasami nawet za wyżywienie. Jest to dobra opcja, gdy pracuje się popołudniami. Rano pracuje się na zakwaterowanie a po południu na przyjemności :).

Jeżeli chodzi o zarobki, najlepiej nastawić się na najniższą stawkę za godzinę. Dodatkowo trzeba pamiętać, że podatki w Nowej Zelandii także trzeba płacić. Więc ta najniższa stawka odjąć podatek wynosi około 12 NZD/h.

Nowa Zelandia także słynie ze zbierania kiwi, winogron czy innych owoców. Sezon zazwyczaj zaczyna się od marca (jabłka, winogrona), kwiecień-maj to sezon na mandarynki czy pomarańcze. Sezon na kiwi jest prawie cały rok, zależy od regionu (zbieranie czy przycinanie liści).

Bardzo dużo hosteli oferuje swoją pomoc w znalezieniu pracy w zbieractwie, tzw. hostele pracownicze. Moim zdaniem nie warto się na to pisać, gdyż nie są oni w stanie zaoferować ciągłego zatrudnienia. W rzeczywistości wygląda to tak, że znajdują dla Ciebie pracę na dzień czy dwa po to, byś miał czym zapłacić za tydzień w hostelu. Dzięki temu biznes się kręci!
Najlepiej zatrudnienie przy zbieraniu owoców załatwić sobie samemu poprzez strony np. takie jak: 

Pracę najlepiej szukać bezpośrednio w sadach, winnicach u właścicieli. Dodatkowo są firmy, które zatrudniają zbieraczy i zapewniają im pracę: http://www.orangewood.co.nz/.

Przykład z życia:
Mieszkałyśmy w Kerikeri w hostelu, Pan właściciel zapewniał nas, że pracy dużo, że nie mamy czym się martwić. Sytuacja wyglądała tak, że pracowałyśmy 2-3 dni w tygodniu, bo pogoda zła, bo transportu nie ma, bo właścicielowi się nie chce, bo jeszcze tysiąc innych wymówek. Zaczęłyśmy szukać więc pracy na własną rękę i poniosłyśmy klęskę. Mandarynek (w naszym mniemaniu najłatwiejsza praca przy zbiorach), pomarańczy do zbierania było w brud. Ale co z tego, gdy nikt w sadzie nie chciał nas zatrudnić, ponieważ rekrutacją pracowników zajmowała się firma Orangewood. A znów w tej firmie wszystkie stanowiska były już w maju zajęte. Więc pilnować daty rekrutacji np. w tej firmie (sądzę, że luty-marzec) i zbierajcie mandarynki, bo to fajny czas był i jaki przyjemny i łatwy :), w porównaniu np. do zbierania kiwi. 

Jeżeli jesteście zapalonymi narciarzami lub kochacie snowboard to praca w Ski Resort'ach dla Was jak znalazł!
Praca zazwyczaj zaczyna się na przełomie maja/czerwca i kończy pod koniec września/początek października. Stanowiska pracy są różne, zależy od szczęścia. Dzięki temu, że jesteście pracownikami w takim resorcie, macie np. darmowe karnety na wyciągi czy zniżki na wypożyczenie sprzętu. Dodatkowo dużo młodych ludzi w zespole, zabawa na całego :). 
Rekrutacja  luty/marzec/kwiecień, zależy od resortu.
Tutaj kilka przydatnych linków:

Teraz wystarczy życzyć dobrze płatnej i mało wymagającej pracy! Pamiętajcie o tym, że pracując, możecie spełnić swoje marzenie i zjechać całą Nową Zelandię! Czasami warto zacisnąć zęby, przecież ta praca, to nie na całe życie! 

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie myślałam o Nowej Zelandii jako o miejscu na szukanie pracy. Znalazłam ją zdecydowanie bliżej gdyż w Niemczech dzięki https://www.carework.pl/praca/opieka-niemcy i pracuję jako opiekunka osób starszych. Nie dość że mam dość blisko do domu, to jeszcze mogę zarabiać w Euro. To jest w tym wszystkim najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
  3. n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    OdpowiedzUsuń
  4. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

    OdpowiedzUsuń