wtorek, 23 grudnia 2014

Xmas party po nowozelandzku, czyli nietypowe "spotkanie wigilijne" przy delfinie

Na każdym etapie naszej edukacji, przychodził moment w grudniu, gdzie cała klasa zasiadała do pięknie zakrytego stołu (papierowym obrusem) i przy przepięknej zastawie (plastikowej) zajadała się krokietami (przygotowanymi przez mamy) i popijała barszczem (z torebki). To był czasy :).

Z roku na rok, zmieniając szczeble edukacji, barszcz zamieniał się w wino (ew. wódkę, na studiach bardziej preferowaną) a pierogi w mrożonki z biedronki, pierwszo-ligowego sklepu studenckiego. 

Spotkanie wigilijne w Polsce  zawsze będzie nam się kojarzyć z białą bluzką, dużą grupą znajomych i choinką przyozdobioną  plastrami cytryny, które suszyło się dniami i nocami  na kaloryferze w akademiku. 

Przybywając do Nowej Zelandii nie przypuszczałyśmy, że czas minie tak szybko. Przebywamy tu przecież tylko chwilę a już święta. Zgodnie z tradycją, każdy szanujący swoich pracowników szef, organizuje Xmas party. Ma być głośno i każdy ma zapamiętać imprezę jako jedną z najlepszych (czasami doprowadzając  imprezę do kategorii tych niepamiętnych). Przecież zabawa świąteczna jest tylko raz do roku (no chcąc nie chcąc, można każdą okazję do imprezy ochrzcić świąteczną :)), więc czas ten trzeba wykorzystać na maksa!!

My obchodziłyśmy trochę spokojniej Xmas party, dzikiej imprezy nie było.  Trochę poobcowałyśmy z naturą,gdyż wybraliśmy się na rejs zobaczyć delfiny. No cóż, pogoda nam ciut nie sprzyjała, było wietrznie i gdy słońce się chowało za chmurę- trochę zimno, ale wrażenia godne zapamiętania na całe życie! Delfiny się pojawiły, bardzo ruchliwe były i zdjęcia niestety powychodziły niewyraźnie (a chciałyśmy opublikować bardzo piękne zdjęcia). Ale  by nam wynagrodzić brak możliwości zrobienia ładnych fotek,  towarzyszyły nam podczas rejsu ponad pół godziny.

 Czasami  łza w oku  się pojawiła przez to piękno nas otaczające.

Jednak żeby nie zmieniać znaczenia definicji imprezy, na pokładzie znalazło się  i żarełko i jakieś tam popijadło. Tańców nie było, nadrobimy to w najbliższym czasie.

Takiego spotkania wigilijnego nie miałyśmy nigdy i byłyśmy bardzo szczęśliwe, gdy zobaczyłyśmy te wredne, małe stworzenia co chwilę pojawiające się koło naszej łajby. 

Zapraszamy na małe foto story:


Pies żeglarz, entuzjasta obcowania z delfinami

Akaroa w tle

Dżasta wypatrująca słońce


O! pojawiły się!!

Delfiny!!


Nowa Zelandia - kraj długiej, białej chmury


Nos kapitana Cook'a w tle :D



Ah, jaka ja jestem urocza!!

Okno na świat





Olśniło nas



Życzymy wszystkim i każdemu z osobna udanych przyjęć wigilijnych w gronie znajomych, przy barszczu i pierogu. Może najdzie Was myśl o zorganizowaniu innego posiedzenia przedświątecznego niż dotychczas. Postawcie na kreatywność :D. Ale typowy zestaw jedzeniowy musi być, bo bez tego nie byłaby już tradycją impreza wigilijna.

pozdrawiamy, backpack-girls

2 komentarze: